sobota, 11 lipca 2009

Weekendy należą do mnie...

Nie ma to jak systematyczność. Zawsze wszystko zrobione, nigdy, żadnych zaniedbań, uchybień. Mój Rav twierdzi, że jestem pracoholiczką ( domową ), pedantką, że myję to, co czyste, że odwalam kawał bezsensownej roboty. Może... Ale ja weekend mam dla siebie, kiedy wokół większość ludzi zakasa rękawy i sprząta, odkurza, pierze, robi zakupy, gotuje i.... pada w niedzielę wieczorem, żeby od poniedziałku znów iść do pracy. paranoja. Ja tam wolę oddać się słodkiemu nic-nierobieniu. Pospać do 9:00, poczytać książkę, pogapić się w TV lub kompa. Skoczyć na rower, pójść na spacer i na lody.
Dzisiaj chciałam spotkać się z koleżanką ale nic z tego, bo sprząta. Zadzwoniła Basia i żali się, że od rana walczy z kamieniem w wc ( jak to zrobić, żeby mieć kamień w kibelku? ). Sąsiedzi z lewej strony, oswajają się z odkurzaczem. Ci z prawej szorują balkon. A ja siedzę w fotelu na balkonie i sobie kawkę popijam. Bardzo miła świadomość, że inni mają tyle roboty a ja oddaję się błogiemu lenistwu. Nawet obiadu nie zamierzam gotować, bo zrobiłam to wczoraj. Cudowne uczucie! Jednak prawdziwym jest przysłowie, że "co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj".

Brak komentarzy: