Dzisiaj był, a w zasadzie jeszcze jest, bo piszę będąc u Iwa, ciężki dzień.
Od rana na nogach.
Najpierw sprzątanie w domu, bo kocinka trzepiąc uchem powoduje bryzgi ropy na podłodze i na meblach, więc muszę codziennie wszystko myć i czyścić.
Na 11:00 byłam umówiona z Jerzykiem ( o Nim będzie niedługo oddzielny post, bo jeszcze się nie znacie ) a zaraz po nim od 15:00 z Iwem i to do późnego wieczora a w zasadzie do nocy.
Na szczęście rodzice Iwa są ludźmi bardzo wrażliwymi i kochają koty, więc mogłam po odebraniu małego z przedszkola podjechać do swojego domu, celem zakroplenia łezek Broczkowi. Inaczej bardzo by go szczypało to oko :(
Była więc cała wyprawa tramwajem, potem metrem i na koniec autobusem.
Iwo zachwycony!
Kiedy weszliśmy do mojego domu okazało się, że Jemu również sprawia frajdę pobyt u niani. To taka odmiana od codzienności. Był taki podekscytowany, taki zaaferowany, że nie chciał wracać do swojego domu. Bawił się na balkonie, przypinał do suszarki spinacze, molestował pluszaki, podziwiał kwiatki ( Iwo bardzo fascynuje się wszelkimi roślinkami ), słuchał szumu muszli...
Koniec, dziecko ze łzami w oczach ubierało się do wyjścia. Na szczęście rogal na drogę i jazda metrem utuliły smutek związany z opuszczeniem mojego mieszkanka.
Teraz Iwo najedzony, wykąpany i utulony śpi smacznie a ja czekam na Jego mamę, która być może lada chwila wróci. A jutro... Michał i Iwo, taki jest plan :)
Dobranoc....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz