niedziela, 30 sierpnia 2009

Po pracowitym tygodniu pracowity weekend...

Pierwszy tydzień z Zosią był bardzo wyczerpujący. Z kilku powodów.
Po pierwsze nowe otoczenie, nowi ludzie no i nowe dziecko. Nie oszukujmy się... Jest to niewątpliwie dodatkowy stres i emocje. Chociaż rodzina Zosi przyjęła mnie bardzo ciepło, to jednak jest to duża zmiana w moim życiu zawodowym. Przestawienie się z dwóch chłopaków, bądź co bądź już w wielu wypadkach samodzielnych, na malutką, bezbronną i zupełnie ode mnie zależną dziewczynkę, wymaga czasu i do łatwych nie należy.
Po drugie, dojazdy... Niby blisko a jednak daleko... Autobusem, na około 50 minut z przejściem sporego kawałka drogi. Więc się przesiadłam na rower, póki pogoda ładna i widno jeszcze po 18:00, jak wracam. Dlaczego rower? Bo na skróty, przez las Kabacki jadę 30 minut, całkiem spokojnym tempem. I tylko jeden feler... moja kondycja ostatnio podupadła :)))
No i upragniony weekend... Wczoraj od 19:00 do 01:00 byłam u 7-letniej Julii, bo Jej rodzice poszli na koncert Andrea Bocelli.
Dzisiaj, od rana pichcę, smażę i studiuję książkę Traccy Hogg "Zaklinaczka dzieci". Pożyczyłam od mamy Zosi.
A teraz kończę pisać, sprawdzę jeszcze pocztę i idę lulu, bo jutro pobudka o 05:00 rano...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Uwielbiam jazdę na rowerku, raz-dwa i kondycja Ci się wyrobi, świetny pomysł z tym dojazdem:-) A ja zapomniałam o kartofelkach na placki, ech, wyślę później syna do sklepu;-) Powodzenia i szybkiego obycia się ze sobą:-):-*