poniedziałek, 22 marca 2010

Tygodnik "Polityka"

W najbliższym numerze tygodnika Polityka ( 26.03 ) ukarze się artykuł, dotyczący propozycji ustawy o pomocy w legalizacji opiekunek dziecięcych. m.in. mój komentarz w tej sprawie ale nie tylko. Również dlaczego założyłam dg i jak to się odbija na moich relacjach z rodzicami podopiecznych. Także o tym, jak umowa o świadczenie usług dba o interesy obu stron i jej wyższość nad umową dżentelmeńską.

piątek, 19 marca 2010

Jest komplet :)

Dzisiaj ostatecznie zakończyłam "kompletowanie" podopiecznych. Tak jak pisałam, jest trzech przystojniaków.

Albert 13 miesięcy
Michał 7 miesięcy
Iwo 3 lata

środa, 17 marca 2010

Nowa ekipa ;)

Moja sytuacja zawodowa zaczyna się pomału klarować. Co prawda są jeszcze zawirowania, zmiany, ustawienia ale mam nadzieję, że jakoś z głową to w końcu dopasuję i z Kwietniem ruszę do przodu.
Tym razem nie będę związana z jedną rodziną, tylko co najmniej z trzema. Co ciekawe, póki co na horyzoncie są sami chłopcy. Czyżby dziewczynki przestały się tak nagminnie rodzić?

Jednego już znacie....
Albert...



Tak ten, który cierpliwie czekał aż ciocia wyzdrowieje...
Jego mama bardzo mnie wspierała i dziękuję Jej za to, że nie zrezygnowała z moich usług, pomimo, że przez długie tygodnie do Nich nie przychodziłam.

A Albert?
No cóż... urósł, wydoroślał i jest taki słodki, że mogłabym go schrupać.
Nie każde dziecko, wbrew pozorom, daje się tak lubić. Musi zaiskrzyć, musi być chemia.
No i rodzice są ważnym elementem tej układanki. Jeśli są szczere, przyjacielskie kontakty, to współpraca układa się pomyślnie. A rodzice Alberta to wyjątkowi ludzie. Bardzo życzliwi, bardzo ciepli. Śmiało mogę napisać, że szczerze ich lubię. Tak bardzo lubiłam jeszcze rodziców Mikusia i Kacperka. Rodziców małej Zosi też, chociaż z Nimi aż tyle czasu nie spędzałam. Zosia miała przesympatyczną babcię. Wcześniej taki dobry, przyjacielski kontakt miałam z rodzicami Kariny i Aleksandry ale to są moi przyjaciele, więc jakby sprawa jest oczywista :)

Wracając jednak do meritum....

Na pewno Albert będzie pod moimi skrzydełkami. Dzięki niemu wrócę na stare śmieci, czyli do Józefosławia i to vis-a-vis Zosi :)

Drugi maluszek to Michał. Ma 7 miesięcy. Mieszka obok mnie, latem mogę do niego iść w kapciach :)

Losy trzeciego podopiecznego ważą się i mam nadzieję, że na dniach podejmę jakąś decyzję.

Także tym razem będzie urozmaicona praca. Zobaczymy, czy taka forma zda egzamin na dłuższą metę.

poniedziałek, 15 marca 2010

Ja chcę wiosnę!

Nie wiem, jak u Was ale Warszawa znów zasypana, a było już tak fajnie... Wczoraj jak zaczęło padać tak skończyło dopiero dzisiaj rano.  I od nowa jest biało ( na razie, bo jeśli szybko ten śnieg nie stopnieje to znów będzie czarno ) Tak to wygląda obecnie z mojego okna:





A ja już tak się do wiosny szykuję...
Nie tylko ja....
Moje roślinki też się przebudziły z zimowego marazmu:




Już planuję, co to będzie na balkonie, jak go w tym roku obsadzę... A tu zima nie chce sobie odejść :(

sobota, 13 marca 2010

Czas na drugie śniadanie

Drugie śniadanie często zdarza mi się jadać w pracy. Najprościej byłoby zrobić sobie zwykłe kanapki ale to takie passe...

Robię rano szybką, zdrową sałatkę, którą zabieram w pojemniczku i zjadam z chlebkiem.















Składniki ( często je modyfikuję ):
1/2 puszki kukurydzy
puszka tuńczyka w sosie własnym
dwie garści liści szpinaku
garść kiełków rzodkiewki
garść kiełków brokułów
1 cykoria
ok. 7-10 kawałków pomidorów suszonych w zalewie
szczypiorek i koperek suszony
Świeże zioła: bazylia, natka pietruszki, rozmaryn
oliwa z oliwek

 















 Do miseczki wrzucam:kiełki, odsączoną kukurydzę, umyte i posiekane liście szpinaku, odsączonego tuńczyka, odsączone i pokrojone pomidory, posiekaną cykorię i zioła. Dodaję szczypior i koperek ( razem dwie łyżki stołowe ) i oliwę z oliwek.
Mieszam i....
gotowe

















Efekt końcowy jest wyśmienity. Teraz już tylko przełożyć do pojemnika i gotowe. Czas przygotowywania 7 minut. Na prawdę zdrowa alternatywa dla kanapek :)

piątek, 12 marca 2010

Maluch w wielkim mieście (tytuł interaktywny)

Dostałam propozycję pisania felietonów dla magazynu "Maluch w wielkim mieście". Będzie o dzieciach, o mojej pracy. Ciekawe, śmieszne, prawdziwe historyjki z mojego życia zawodowego.

Pierwszy mój artykuł w numerze maj/czerwiec


 

czwartek, 11 marca 2010

Śniadanie niani, czyli co z rana wpada do brzucha :)

Śniadanie to najważniejszy posiłek. Bez niego nie wychodzę do pracy.  Ale póki co mój ośrodek głodu nadal próbuje mi przetłumaczyć, że wcale nie jestem głodna tak rano. Dlatego jadam coś lekkiego, wartościowego, co dodatkowo pobudzi moje jelita do pracy.

 I tak:
Herbata zielona, to podstawa.


Potem wsypuję do miseczki:
Otręby
siemie liniane
pestki słonecznika
dodaję truskawki albo kiwi, zależy co mam
i zalewam to jogurtem naturalnym


I tak to wygląda:


Można dodać trochę migdałów, jeśli ktoś ma np. leniwe jelita, czyli męczą go zaparcia. Mój rav dodaje sobie jeszcze suszonej żurawiny, pestki dyni, orzechy. Mieszać można różne rzeczy, wedle uznania. Jedynie należy pamiętać, że pestki i orzechy są tłuste i nie odchudzają :)

Po ok.trzech godzinach jem drugie śniadanie, ale o tym kiedy indziej :)

wtorek, 9 marca 2010

Moja walka z nadwagą

Dzisiaj z innej beczki.
Jak Wam wiadomo schudłam ostatnio sporo, bo już 20kg.
O ile na początku było to wynikiem kłopotów z przewodem pokarmowym, o tyle teraz, jest to moja świadoma walka.  Nie żebym się głodziła... Broń Boże... Ja sobie krzywdy nie dam zrobić ;)
Postanowiłam już na zawsze zmienić swoje nawyki żywieniowe.
Dlaczego?
Bo oprócz chęci utraty masy ciała, doszedł do głosu rozsądek, który przez lata próbowałam zagłuszyć i zignorować. Teraz jem tak, żeby nie tylko przekładało się to na moją sylwetkę ale również na zdrowie fizyczne i emocjonalne. Wychodzę z założenia, że jestem tym, co jem.

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się wiosna, myślę, że jest to dobry czas na zmiany. Z każdym cieplejszym promieniem słońca zaczynamy rozmyślać o ciepłych dniach, o lecie a co za tym idzie, o zdejmowaniu wszystkich ciężkich, zimowych ubrań i odsłanianiu naszego ciała. Dlatego chciałabym zachęcić tych, którzy jeszcze tego nie zrobili, do przeanalizowania swojej diety i do zmian, jeśli to konieczne. Poniżej postaram się przedstawić Wam, to, co ja zmieniłam do tej pory.


W całym tym odchudzaniu chodzi o zmianę złych nawyków.
Przede wszystkim postanowiłam zapomnieć, o istnieniu tłuszczów zwierzęcych, smażonych mięsach i ciężkich sosach.
I tak:

Podstawa to pięć posiłków dziennie, w w miarę regularnych odstępach. Nie podjadam w nocy, czyli ostatni posiłek spożywam nie później, niż trzy godziny przed snem. Rano, zaraz po wstaniu, wypijam przynajmniej litr wody. Dopiero potem zaczynam przygotowywać śniadanie.

Każdy posiłek jem powoli, niemalże celebrując go.

Trzeba nauczyć się zastępować niektóre rzeczy innymi.
Np. zamiast dodawać śmietanę, choćby celem zabielenia zupy, warto ją zamienić na jogurt naturalny. Jest nawet lepszy, bo się nie warzy.
I tak we wszystkich miejscach, gdzie normalnie używałam kiedyś śmietany, teraz  zastąpiłam ją jogurtem. To samo tyczy się masła, które jest tłuszczem zwierzęcym, zastąpiłam je margaryną, czyli tłuszczem w 100% roślinnym, używam Ramy.
Makaron z pszenicy zamieniłam bezwzględnie  na makaron razowy (ciemny), orkiszowy lub ( od biedy ) z pszenicy durum. Jem go tylko ale dente, wtedy nie wytracają się z niego cukry i jest dużo mniej kaloryczny. Ziemniaki zastąpiłam ryżem i kaszą, bo skrobia, którą zawierają,  to nic innego, jak cukier.
Smażone mięsa wykluczyłam w ogóle i przerzuciłam się  na mięso pieczone w folii, bez dodawania tłuszczu, lub na gotowane. Tutaj warto wspomnieć, że jest to głownie chudy drób, bez jakichkolwiek skór. Również wołowina, którą ew. gotuję.
Zapomniałam już o istnieniu panierek, kotletach schabowych czy mielonych.
Uważam na placki i naleśniki, nie jem ich za często, bo bardzo chłoną olej.
Jadam dużo ryb morskich, ale nie smażonych, tylko pieczone bądź gotowane np. na parze.
Wszelkie warzywa, które tradycyjnie gotowałam teraz robię  na parze i pilnuje by były ale dente. Wtedy nie ucieka z nich tak dużo witamin i minerałów.
Pożegnałam się na dobre ze wszelkiego rodzaju zasmażkami, czyli nie zagęszczam, jak dotąd np. marchewki z groszkiem ani buraczków na ciepło.
Unikam zup, bo wywary są ciężkie i tuczące, chyba, że gotuję  tylko na warzywach (  bez kostek np. knorr, bo są okrutnie tłuste i nie zdrowe ).
Spożywam  dużo kiełków, sałat różnego rodzaju, ziół...
Pomidory to ważne źródło witamin, antyoksydantów i niezbędnego potasu. W okresie, kiedy nie jest na nie sezon, zastąpiłam je pomidorami suszonymi, nawet tymi w zalewie z oliwy z oliwek, którą również używam do sałatek, nie za dużo ale pamiętam, że jest zdrowa.
Nie kupuję i nie jadam słodkich jogurtów owocowych, serków homogenizowanych i innych tego typu produktów. Zawierają dużo sztucznych komponentów i ogromne ilości cukru. Przerzuciłam się na jogurt naturalny, do którego dodaję owoce,orzechy, pestki słonecznika ( ale z umiarem, bo są kaloryczne, mimo, że zdrowe ), siemie lniane i otręby.  I tu ważna uwaga! Nie jem owoców po 15:00 i nie przesadzam z ich ilością, bo są słodkie.
Ze znanych składników wielu sałatek uważam na ilość spożywanej kukurydzy ( jest tucząca ) i absolutnie nie jadam majonezu. Zamieniłam go tak, jak śmietanę, na jogurt naturalny lub dodaję do sałatki  tylko troszkę oliwy z oliwek.
Co do pieczywa, to przestały dla mnie istnieć  kajzerki i chleb Baltonowski, czyli tzw. białe pieczywo poszło w odstawkę. Jem tylko ciemne pieczywo razowe. I tu trzeba czytać etykiety. To ma być prawdziwy razowiec a nie barwiony karmelem, który jest mega kaloryczny. Wybieram więc chleby, które "czuć" w dłoniach, czyli ciężkie wagowo, nie leciutkie, jakby dmuchane. Codziennie używam nie więcej niż trzy kromki pieczywa ale zupełnie z niego nie rezygnuję, bo jest potrzebne dla organizmu.
Jadam dużo chudego, białego sera  np. ze szczypiorkiem ( o tej porze roku, wybieram suszony naturalnie ),ze świeżymi ziołami i kiełkami, które sama hoduję na parapecie w kuchni.
Unikam mieszanek przypraw i soli, bo zatrzymują wodę w organizmie.
Piję dużo wody niegazowanej i nie spoglądam nawet na Coca colę, Fantę i inne sztuczne świństwa. Herbata zielona dobrze oczyszcza z toksyn, także towarzyszy mi przy śniadaniach.  Wszelkie soki kupowane w sklepach odstawiłam bezpowrotnie, bo tam jest kupa cukru i konserwantów. Wolę sama zrobić sok owocowy lub warzywny.
Co do warzyw, to przestrzegam przed nowalijkami, jeśli nie pochodzą z Waszego, niepryskanego ogródka. Takie młode warzywa chłoną okrutnie wszystkie środki ochrony roślin i inne świństwa.
No i unikam  słodyczy ale jak już nie mogę wytrzymać, to jem  loda waniliowego. To lepsze niż np. herbatniki, do produkcji których używa się ogromne ilości niezdrowych tłuszczów. Czasem skuszę się na naturalny miód, bo jest zdrowy.
 Co do wędlin, to nie jadam w ogóle. Jest w nich ogromna ilość konserwantów, saletry, soli i barwników.  Do kanapek używam pieczonego w folii mięsa.  Najczęściej jest to filet z indyka lub schab. Ale na wieprzowinę radzę uważać, gdyż jest mięsem tłustym i wysoko cholesterolowym.


I tak to mniej więcej wygląda.
W szpitalu zostałam pochwalona za wyjątkowo dobrze poprawione wyniki badań, szczególnie za poziomy potasu, magnezu i wapnia oraz za niski poziom cholesterolu LDL, czyli tego "złego" i wysoki tego "dobrego", czyli HDL.

Teraz muszę jeszcze popracować nad ruchem, który ostatnio mocno ograniczyłam, ze względu na moje dolegliwości. Ale już nie ma przeciwwskazań, więc zaczynam się ruszać, tak systematycznie, planowo.
Także mam nadzieję, że dalsze kilogramy będę traciła w sposób zdrowy i rozsądny.
Jedynie walczę jeszcze z wypadającymi włosami, które jakoś opornie regenerują się, po mojej wcześniejszej, drakońskiej diecie, jaką sobie zafundowałam, cierpiąc na bóle brzucha.

sobota, 6 marca 2010

Nowi podopieczni

Od kilku dni nawiązałam współpracę z nowymi rodzinami, co zaowocowało kolejnymi podopiecznymi.

Pierwszy z nich, to 5 letni Salvador.
Bardzo miły chłopiec, dość ruchliwy, inteligentny ze zdolnościami malarskimi, jak na Salvadora przystało :)

Drugi, młodszy, Półtoraroczny Wiktor.
Przesłodki, bardzo grzeczny, "rozgadany i rozśpiewany" a na dodatek bardzo dba o porządek.

Tel nie milczy, więc jest nadzieja na kolejne słodziaki.
Zastanawiam się, czy nie pozostać przy kilku stałych podopiecznych ale takich dorywczych. Mam co prawda jedną propozycję współpracy całodziennej, przez pięć dni w tygodniu, przy bliźniakach ale jeszcze rozważam, czy się takiego wyzwania podjąć.



                                                       

piątek, 5 marca 2010

Legalizacja niań

Dzisiaj W Polsat News o godz. 20:00 m.in. mój komentarz w sprawie nowego projektu ustawy, dotyczącej ułatwień w legalnym zatrudnianiu opiekunek dziecięcych.

Więcej na ten temat:

http://biznes.onet.pl/budzet-zaplaci-za-nianie,18563,3186918,1,prasa-detal

poniedziałek, 1 marca 2010

Powrót do aktywnej pracy :)

Wyszłam ze szpitala.
Mam dobre wieści. Jestem zdrowa. Mam odstawione leki. Badania wyszły dobrze.
Mogę wrócić do pracy. Nie ma przeciwwskazań.
Teraz rozglądam się za nowym podopiecznym ( lub podopiecznymi ).