środa, 8 kwietnia 2009

Wspominki...

Wiecie, że to już siedem lat minęło, odkąd zaczęłam zajmować się opieką nad dziećmi? Ale ten czas leci...

Pierwszymi moimi podopiecznymi były dwie siostry, Karolina ( miała wtedy 7 lat ) i Zosia ( 3 lata ). Ależ to były chichotki! Szczególnie Zosia. Miała tak zaraźliwy śmiech, że po chwili we trzy leżałyśmy z bolącymi od śmiechu brzuchami. I pamiętam jak często robiły sobie ze mnie żarty, bo były dwujęzyczne i tym drugim językiem był Francuski a ja ni w ząb, więc ubaw miały po pachy. Ale lubiłam się nimi zajmować i wspominam je mile.


Potem zajmowałam się Kariną. Pierwszy raz wzięłam ją na ręce, jak miała trzy dni... Co za przeżycie... Była cudowna. Zrobiła wielką kupę od razu, jak tylko pierwszy raz zostałam z nią sama. Ledwo mama zamknęła drzwi. A ja byłam zielona w sprawach pieluch i niemowlaków! To był mój debiut. Byłam z siebie dumna! Przewinęłam dziecko! Sama! Teraz to mnie śmieszy ale wtedy byłam na prawdę przerażona.
Karina w ogóle była dzieckiem, na którym uczyłam się pielęgnacji. Jako pierwszą ją przewijałam, kąpałam, karmiłam... I okazało się, że jestem w tym dobra, że radzę sobie świetnie.
Karinka rosła na moich oczach i rósł też brzuch jej mamy. Po roku pojawiła się Aleksandra. Byłam już wprawiona w boju, więc obsługa kolejnego niemowlaka to już bułka z masłem...
Dziewczyny poszły do przedszkola i czas było poszukać kolejnego malucha.


I tym razem znów Zosia. Mała, 3 letnia dziewczynka i jej 12 letni brat Łukasz. Dwa żywioły, ogień i woda... Zosia od pioruna, demonstrowała zawsze baaaardzo głośno swoje zdanie i nie znosiła sprzeciwu. Zaborcza i dominująca. Łukasz, buntujący się nastolatek, którego ulubioną rozrywką było dokuczanie siostrze. Chyba byłam bardziej policjantem i stróżem porządku niż nianią... Ale lubiłam małą "diablicę". Miała w sobie coś takiego, że wystarczyło jedno spojrzenie, jedna minka i każdy jej wybaczał wszystkie wybryki.


Później przyszła kolej na Alę.
Nad wyraz grzeczna i spokojna dwulatka, mówiąca pełnymi zdaniami, sypiąca wierszykami jak z rękawa. Godzinami mogła nic nie robić, tylko słuchać bajek. Czasem głos odmawiał mi posłuszeństwa. Uwielbiała kałuże i zajadała się makaronem. Dzień bez kluseczek, to dzień stracony. Więc jej posiłki składały się z kombinacji makaronowej. Zupa z kluskami, mięsko z kluskami, kopytka, pyzy, knedle, kluski z serem, z truskawkami, zapiekanka makaronowo serowa itd...


Po Ali przyszedł czas na moje obecne urwiski. Mikołaj ( obecnie lat 2 i pół ) i Kacper ( lat 4 i pół ).
To są moje pierwsze chłopaki, którymi się zajmuję stale. Wcześniej miałam przyjemność, czasem, przypilnować synka jednej czy drugiej koleżanki ale nigdy zawodowo. Myślałam, na początku, że będzie mi ciężko się przestawić z dziewczęcych lalek na samochody. Jednak szybko okazało się to banalne. Dzisiaj widzę, że chłopaki są super! I tylko powera trzeba mieć duuużego, żeby za nimi nadążyć... ale nikt tak nie daje buziaków jak dwuletni facet... Mówię Wam, coś przesłodkiego!


Teraz wielkimi krokami zbliża się czas rozstania, bo Mikołaj idzie od Września do przedszkola. A ja szukam nowego dziecka, któremu będę mogła umilać czas i dbać o niego w czasie, kiedy rodzice będą w pracy.

6 komentarzy:

Beata pisze...

życzę ci spotkania wesołego i posłusznego maluszka:)

a kiedy własne? uwazaj, bociany nisko latają...

Nianią być... pisze...

Ciężko o te bociany w Wawie... :) okazuje się, że zrobienie dziecka to nie taka prosta sprawa, jakby się wydawało :)

Leonard pisze...

Duzo tych dziecii,

a mowia, ze w polsce jest przyrost ujemny.

Pozdrawiam z Bangkoku:)

Leonard pisze...

Czesc Agnieszka,

Wesolych Swiat !!!!!

na drugim moim blogu sa tez polskie posty.

Pozdrawiam goraco:)

Nianią być... pisze...

Tak wiem... poczytałam... ależ to wciąga!

Beata pisze...

to może w kapuście :)